Phantoms Of Pilsen 2015


Phantoms Of Pilsen
Deströyer 666, Nifelheim, Ketzer
Pilsen, Czechy - 23-24.10.2015 r.


Miasteczko Pilzno powszechnie znane jest jako siedziba browaru Pilsner Urquell, jednak to właśnie ono zostało nawiedzone przez legendy sceny black metalowej, zespół Deströyer 666 oraz Nifelheim. Były one głównymi gwiazdami dziewiątej odsłony festiwalu Phantoms Of Pilsen. Na to wydarzenie czekałem od wielu miesięcy, zwłaszcza, że występy headlinerów zostały okraszone mnogością supportów, pośród których znalazł się black/thrashowy Ketzer, którego byłem ciekaw już od jakiegoś czasu.

Koncerty odbyły się w dniach 23 i 24 października w podmiejskim klubie Pod Kopcem, czyli w małym i zadymionym barze z ogródkiem i niewielką salką. W środku panował ścisk. Ludzie pchali się do stoisk z merchem, a lokalne piwo lało się strumieniami. Klimat lokalu był doskonały. Dało się odczuć ducha oldschoolowych koncertów, bez zakazów bullet beltów i przeszukiwania na wejściu, co często psuje nastrój imprez. Na pierwszy rzut oka widać było, że mocarna obsada zespołów przyciągnęła fanów z całej Europy. Można było spotkać Włochów, Polaków, Niemców, a nawet Węgrów zbijających piątki nad kuflem. Dla uczestników festiwalu przygotowano również limitowaną edycję piwa Radouš Phantom Charriot 12°, które rozeszło się jak świeże bułeczki. Każdy mógł także otrzymać darmowy plakat oraz nabyć festiwalową koszulkę.

Koncerty zaczynały się o wczesnym popołudniu, jednak na najważniejsze gwiazdy trzeba było czekać do wieczora. Pierwszego dnia miałem przyjemność zobaczyć szwedzki Nifelheim. Blackowy kwintet uczcił 25-lecie istnienia zespołu grając w całości debiutancką płytę. Muzycy prezentowali się jak zwykle zabójczo, jednak dało się wychwycić kilka potknięć i pomyłek w ich grze. Mimo wszystko nie ujmowało to całokształtowi, gdyż Szwedzi nadrabiali energią, a fani w machali głowami w ekstazie. Nagłośnienie nie było złe - łomot był taki, jaki być powinien, a blasty przebijały się przez wszystko, co dawało zadowalający dla fanów efekt. Po odegraniu wyczerpującego koncertu, muzycy zeszli ze sceny i udali się do baru, gdzie można było zamienić z nimi parę słów, wypić piwo lub niechcący nadziać się na kolce wystające z karwaszy Hellbutchera.

Drugi dzień festiwalu był dniem szczególnym, ponieważ wtedy występowały dwa zespoły, dla których przyjechałem do Pilzna - niemiecki Ketzer, a następnie zwieńczenie festiwalu, czyli Deströyer 666, australijska legenda. Ketzer był najważniejszym supportem tego dnia, ponieważ grali tuż przed Australijczykami. Zespół ten jest uznawany za jedną z najbardziej obiecujących młodych kapel wśród naszych zachodnich sąsiadów, dlatego tak bardzo ciekaw byłem ich występu. Moja ciekawość spotęgowana była również tym, że styl muzyczny Niemców stale ewoluował, począwszy od hiciarskiego, black/thrashowego "Satan's Boundaries Unchained", przez bardziej progresywny "Endzeit Metropolis", aż po zapowiedziany na styczeń 2016 r. "Starless", którego tytułowy numer przypomina hipsterskiego post-rocka w stylu Tribulation. Wraz ze stylem muzycznym zmienił się też wizerunek sceniczny Ketzera. Muzycy weszli na scenę w czarnych rurkach z podwiniętymi nogawkami, co stanowiło kontrast dla ich dawnego, typowego dla black/thrashu wyglądu, czyli czarnych ramonesek z przypinkami. Pomimo tego, że odstawali od reszty zespołów, muzyka była zagrana bardzo dobrze, raczej bez pomyłek i widać było, że zależy im na tym, aby dobrze wypaść. Starali się do takiego stopnia, że zabrakło nieco energii na scenie, a ich zachowanie było mocno statyczne, zwłaszcza kiedy grali utwory z ich drugiego albumu. Koncert widocznie nastawiony był na promowanie nowego wizerunku poprzez granie bardziej progresywnych utworów z "Endzeit Metropolis", jednak fani wyglądali na znudzonych takim stylem i ożywiali się dopiero słysząc energiczne hymny z pierwszego albumu. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to utwory były nudne, czy po prostu fani byli nastawieni na inny rodzaj grania albo czekali już tylko na Deströyera. Nagłośnienie również pozostawiało wiele do życzenia. W każdym razie, nie mogę powiedzieć, żeby Ketzer odpowiednio rozgrzał ludzi przed gwiazdą wieczoru, ale po tym, co zobaczyłem podczas ostatniego występu festiwalu, nie miałem wątpliwości, że Deströyer 666 nie potrzebuje dobrego supportu, żeby fani roznieśli salę.

Po zejściu Ketzera ze sceny, sala zapełniła się ludźmi czekającymi na ukoronowanie Phantoms Of Pilsen - Deströyera 666. Muzycy nie kazali długo na siebie czekać. Na scenę punktualnie wkroczył KK Warslut, pokazując oszalałym fanom swój wężowy tatuaż na klacie. Przypominał nieco strażnika Teksasu ze swoimi kowbojkami i skórzaną kamizelką. Techniczni przeprowadzali w tym czasie próbę dźwięku, co Warslut skomentował słowami "w życiu najgorsze są dwa widoki: myjąca się kobieta i zespół przeprowadzający soundcheck", wywołując salwę śmiechu. Obsługa szybko uwinęła się z ustawianiem brzmienia, które okazało się być bez zarzutu, i po chwili do frontmana dołączyła reszta muzyków. Bez zbędnej gadaniny, zespół zaczął od "Rise Of Ihe Predator". Tłum momentalnie zaczął rzucać się i wyciągać pięści ku scenie. Widać było, że wszyscy czekali na ten właśnie koncert. Następnie rozbrzmiały kolejne utwory z albumu "Phoenix Rising", przy czym "I Am The Wargod" wywołał istną ekstazę wśród publiki. Zagrano również parę kawałków z pierwszej płyty, wliczając w to "Satan's Hammer" oraz zwieńczający występ black/thrashowy hymn - "Australian And Anti-Christ". Muzycy kilkukrotnie potknęli się rytmicznie w utworach, jednak nie miało to żadnego znaczenia, gdyż fani bawili się doskonale, zwłaszcza przy ostatnim z wymienionych utworów, a ja nie byłem wyjątkiem. Oprócz klasyków, Australijczycy zaserwowali słuchaczom także idealnie dobrany cover, czyli "Black Magic" Slayera. Taka energia na scenie jest naprawdę rzadko spotykana. Wszyscy członkowie zespołu wyglądali śmiercionośnie, a pod sceną panowała istna pożoga. Mięśnie szyi czułem jeszcze przez ładnych parę dni po powrocie z festiwalu. KK Warslut zakończył koncert bez zbędnych ceregieli i wylewnych pożegnań, widocznie zaostrzając apetyt fanów na następne koncerty. Wystarczyło spojrzeć na wycieńczony tłum, aby dojść do wniosku, że występ był taki, jaki powinien być - szybki, brutalny i bez marnowania czasu na gadanie. Zdecydowanie był to najbardziej męski koncert, jaki było mi dane zobaczyć, a do tego na pewno jeden z najlepszych.

Z Pilzna wróciłem spełniony. Zobaczyłem wiele doskonałych zespołów, opiłem się czeskiego piwa i nawiązałem nowe znajomości. Był to świetny festiwal, na który na pewno zawitam za rok. W mojej głowie pozostaną klimatyczne koncerty kultowych wykonawców i widok fanów wspinających się na drzewa przed klubem w post-koncertowym amoku. Żal było mi wracać do domu, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Jeśli miałbym opisać idealny festiwal oldschoolowego podziemia, Phantoms Of Pilsen mógłby służyć za przykład.



Autor: Oskar Gowin

Data dodania: 15.01.2016 r.



© https://www.METALSIDE.pl 2000 - 2024 r.
Nie używaj żadnych materiałów z tej strony bez zgody autorów!